Hej
Obiecałam sobie
koniec zakupów ciuchowych, wydawało mi się, że mam wszystko, co do szczęścia mi
potrzebne. Poszłam z koleżanką na zakupy, dla niej, nie dla mnie. Wyszłam z
taką samą ilością rzeczy co ona!
Udało mi się
sprzedać kilka ciuchów które leżały nienoszone, a równowaga w szafie musi być
:D
Prawda, że piękny? Musiał być mój.
Tramposzków nigdy za wiele, te jeszcze z przeceny.
Upiekłam muffinki - czekoladowe, z kawałkami czekolady, polane czekoladą. Pycha.
Byłam wczoraj na
dobroczynnym kiermaszu, o którym pisałam Wam wcześniej. Ludzi tłumy i straszny
gorąc. Ciężko się było przepychać pomiędzy wąskimi przejściami. Nie pierwszy
rok to jest organizowane, mogliby się postarać o zapewnienie jakiejś większej
przestrzeni.
Do stoiska
indyjskiego ledwo, co się dopchałam i tak nic nie kupiłam, byłam zawiedziona. Jedyne,
co mnie uderzyło to kosmetyki Eva naturals... w jakiś indyjskich zapachach.
Włochy -
rozstawieni na całej jednej ścianie, a inne państwa na jednym stoliczku ledwo
się mieściły.
Niemcy - słodycze
i mikołaje z Lidla.
Chorwacja - piwo
i pan śpiewający i grający na gitarze.
Chiny - włochate
kapcie z bazaru.
Turcja - pięknie
pachnące mydła.
Arabia Saudyjska
- sheik robiący kawę, daktyle, daktylowe słodycze, piękne suknie.
Algieria - masa
słodkości.
Finlandia -
figurki Muminków i pan wciskający je na siłę i mówiący 'he is searching for a
new home, take him'
Nigeria -
przepiękne kobiety i jeszcze piękniejsze torby i biżuteria.
Oczy mi latały na
wszystkie strony, chciałabym tam się znaleźć sama, bez tych tłumów, nie miałam
czasu wszystkiego obejrzeć.
A, słowo o
bufecie.
Bufet z Cypru -
największa kolejka.
Białe kiełbaski z
Irlandii.
Śmierdzące sery,
nie pamiętam z jakiego kraju bo koło tego stoiska przechodziłam krokiem raczej
przyspieszonym.
Jakieś pysznie wyglądające
pyszności z Uzbekistanu.
Turecka herbatka.
Tutaj samosa z ostrym sosem miętowym i słodkim czerwonym.
Wietnamskie smażone krewetki w cieście i krążek z kalmara. Krewetki były pyszne!
A teraz zakupy.
Daktylowe, a
jakże, pralinki z Arabii Saudyjskiej. Słodkie i w różnych posypkach. Są na tacce,
która wygląda jakby była zrobiona ze szkła, tak gruby plastik. Są pyszne, ale
nie da rady zjeść więcej niż jedną raz na jakiś czas - za słodkie.
Mleko czekoladowe z Bośni.
Portfelik ze Sri Lanki z uroczym słoniem. Skarabeusz z
Egiptu i breloczek łyżka z Tajlandii. Czemu łyżka? Nie pytajcie...
Malutka paczuszka daktyli z Kuwejtu.
Ciocia ze Sri
Lanki nawciskała mi masę tych mini książeczek. Była tak urocza, że brałam wszystko,
co mi dawała. Nie bardzo umiała mi wytłumaczyć, co jest w każdej książeczce, bo
tytuły po polsku - a ja z nią po angielsku gadałam, ale i tak była cudowna, i miała
piękne sari.
Pocztówki z Korei.
Broszurka o Finlandii.
Pseudo lokum - cistka z Bośni - są niedobre. Takie zwykłe kruche... liczyłyśmy z koleżanką na coś lepszego...
Uwielbiam takie
eventy, tyle kultur, tyle ludzi przeróżnych narodowości, coś niesamowitego. Aż żal
było wychodzić, wszyscy mili, uśmiechnięci. Nie rozumiem jak można być rasistą,
jakbym mogła zagadałabym do wszystkich, odwiedziłabym każde państwo. Chciałabym,
żeby ludzi niezależnie od koloru skóry, wyznania czy pochodzenia, w różnym
stopniu byli traktowani w każdym zakątku świata.